Nie znałem takiego Miłosza. A może to magia muzyki w połączeniu z wierszami sprawiła, że Aga Zaryan odkryła przede mną zupełnie inny świat? Przedpremierowy koncert "Księgi Olśnień" zakończył Festiwal Miłosza Anna Świrszczyńska, Denise Levertov oraz Jane Hirshfield to trzy poetki bliskie Miłoszowi. Ich teksty oraz sześć wierszy noblisty wybrała do projektu "Księga Olśnień" wokalistka jazzowa Aga Zaryan. Sama nigdy nie poznała Miłosza. W czasach szkolnych uczestniczyła co prawda w jakimś spotkaniu z pisarzem, ale w tłumie kilkuset uczniów nie było szans na rozmowę w cztery oczy.
Dziś ona również stała się w jakiś sposób osobą bliską Miłoszowi. Odszyfrowała jego poezję, bo powiedzieć, że ją zaśpiewała, to zdecydowanie za mało. Zaryan przeżywa ją, dotyka jej, opowiada o niej. A to niezwykłe spotkanie każe też przeżyć słuchaczom. Każe, bo wobec jej śpiewu i muzyki nie można pozostać obojętnym. Wielka w tym zasługa pianisty Michała Tokaja, który muzykę do "Księgi Olśnień" skomponował. Dość wspomnieć genialnie zaaranżowaną na zespół jazzowy i orkiestrę "Piosenkę o końcu świata" Miłosza czy "The Music Like Water" Hirshfield.
- Jane, jesteś tutaj? - zapytała w trakcie niedzielnego koncertu Zaryan. - Tak - odezwał się z sali nieśmiały głosik. - Nie miałyśmy jeszcze okazji poznać się osobiście. Mam nadzieję, że to w końcu nastąpi. Może już za godzinę. Do tej pory wymieniałyśmy tylko e-maile. Jane pozwoliła, bym śpiewała jej wiersze. Cieszyła się z tego projektu, bo była wielką przyjaciółką Miłosza - kontynuowała swą opowieść artystka.
I zaśpiewała: "How, on a summer night,/ the mysterious few bird notes rise/ and break against the dark and stop,/ and that music continues, afterward (...)". Tuż po słowach zabrzmiała krótka fraza, prosta melodyjka zbudowana zaledwie z sześciu dźwięków. Powtarzała się jak refren albo motto, a jej prostota i delikatność zdawały się być idealnie dopasowane do ulotności wiersza Hirshfield.
To nie pierwsze spotkanie Zaryan z poezją. Śpiewała ją już na płycie "Umiera piękno", poświęconej bohaterom Powstania Warszawskiego, gdzie znalazły się m.in. wiersze Świrszczyńskiej, a także na swym ostatnim albumie "Looking Walking Being", gdzie obok własnych tekstów śpiewa także poezję Levertov. Jestem jednak przekonany, że "Księga Olśnień" będzie w jej dyskografii nagraniem wyjątkowym. Zaryan połączyła tu światy: Miłosza, Świrszczyńskiej oraz Levertov i Hirshfield - różne, a jednak splecione jakąś wspólną nicią. Może o jedności tego materiału zadecydowała znakomita aranżacja na kwartet jazzowy z wokalem i orkiestrą? Chociaż nie, bo przecież Zaryan zaśpiewała też kilka wierszy (piosenek) tylko w duecie z fortepianem bądź kontrabasem czy perkusją (świetny pomysł!). Więc może to jej magiczny głos. Delikatny, aksamitny i ciepły, przypominający najlepsze nagrania Abbey Lincoln. A może suma wszystkiego razem, bo przecież nie byłoby "Księgi Olśnień" bez kompozycji Tokaja, kapitalnie brzmiącej, rozpływającej się gdzieś wysoko w powietrzu gitary Dawida Dorużki, równie wybornej sekcji ( Michał Barański - kontrabas, Łukasz Żyta - perkusja) i akompaniującej po mistrzowsku orkiestry Aukso.
Wiersze Miłosza nigdy jeszcze nie wzbudziły we mnie takich emocji jak te w wykonaniu Zaryan. - Bo to nie jest to ten Miłosz poważny i zdystansowany, z którego zrobiliśmy posąg, ikonę, zaraz po tym jak otrzymał Nagrodę Nobla. Nie jest też tym niedostępnym myślicielem, erudytą z krzaczastymi brwiami, z którym zwykły człowiek nie może nawiązać kontaktu czy dialogu. Mój Miłosz lubił się głośno śmiać, napić zmrożonej wódki, był ciepły i skupiony na swoim rozmówcy - opowiada Zaryan.
I rzeczywiście, w jej interpretacji Miłosz stał się jakby bardziej ludzki, a jednocześnie zyskał trudną do nazwania aurę muzyczno-poetyckiej magii.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Dziś ona również stała się w jakiś sposób osobą bliską Miłoszowi. Odszyfrowała jego poezję, bo powiedzieć, że ją zaśpiewała, to zdecydowanie za mało. Zaryan przeżywa ją, dotyka jej, opowiada o niej. A to niezwykłe spotkanie każe też przeżyć słuchaczom. Każe, bo wobec jej śpiewu i muzyki nie można pozostać obojętnym. Wielka w tym zasługa pianisty Michała Tokaja, który muzykę do "Księgi Olśnień" skomponował. Dość wspomnieć genialnie zaaranżowaną na zespół jazzowy i orkiestrę "Piosenkę o końcu świata" Miłosza czy "The Music Like Water" Hirshfield.
- Jane, jesteś tutaj? - zapytała w trakcie niedzielnego koncertu Zaryan. - Tak - odezwał się z sali nieśmiały głosik. - Nie miałyśmy jeszcze okazji poznać się osobiście. Mam nadzieję, że to w końcu nastąpi. Może już za godzinę. Do tej pory wymieniałyśmy tylko e-maile. Jane pozwoliła, bym śpiewała jej wiersze. Cieszyła się z tego projektu, bo była wielką przyjaciółką Miłosza - kontynuowała swą opowieść artystka.
I zaśpiewała: "How, on a summer night,/ the mysterious few bird notes rise/ and break against the dark and stop,/ and that music continues, afterward (...)". Tuż po słowach zabrzmiała krótka fraza, prosta melodyjka zbudowana zaledwie z sześciu dźwięków. Powtarzała się jak refren albo motto, a jej prostota i delikatność zdawały się być idealnie dopasowane do ulotności wiersza Hirshfield.
To nie pierwsze spotkanie Zaryan z poezją. Śpiewała ją już na płycie "Umiera piękno", poświęconej bohaterom Powstania Warszawskiego, gdzie znalazły się m.in. wiersze Świrszczyńskiej, a także na swym ostatnim albumie "Looking Walking Being", gdzie obok własnych tekstów śpiewa także poezję Levertov. Jestem jednak przekonany, że "Księga Olśnień" będzie w jej dyskografii nagraniem wyjątkowym. Zaryan połączyła tu światy: Miłosza, Świrszczyńskiej oraz Levertov i Hirshfield - różne, a jednak splecione jakąś wspólną nicią. Może o jedności tego materiału zadecydowała znakomita aranżacja na kwartet jazzowy z wokalem i orkiestrą? Chociaż nie, bo przecież Zaryan zaśpiewała też kilka wierszy (piosenek) tylko w duecie z fortepianem bądź kontrabasem czy perkusją (świetny pomysł!). Więc może to jej magiczny głos. Delikatny, aksamitny i ciepły, przypominający najlepsze nagrania Abbey Lincoln. A może suma wszystkiego razem, bo przecież nie byłoby "Księgi Olśnień" bez kompozycji Tokaja, kapitalnie brzmiącej, rozpływającej się gdzieś wysoko w powietrzu gitary Dawida Dorużki, równie wybornej sekcji ( Michał Barański - kontrabas, Łukasz Żyta - perkusja) i akompaniującej po mistrzowsku orkiestry Aukso.
Wiersze Miłosza nigdy jeszcze nie wzbudziły we mnie takich emocji jak te w wykonaniu Zaryan. - Bo to nie jest to ten Miłosz poważny i zdystansowany, z którego zrobiliśmy posąg, ikonę, zaraz po tym jak otrzymał Nagrodę Nobla. Nie jest też tym niedostępnym myślicielem, erudytą z krzaczastymi brwiami, z którym zwykły człowiek nie może nawiązać kontaktu czy dialogu. Mój Miłosz lubił się głośno śmiać, napić zmrożonej wódki, był ciepły i skupiony na swoim rozmówcy - opowiada Zaryan.
I rzeczywiście, w jej interpretacji Miłosz stał się jakby bardziej ludzki, a jednocześnie zyskał trudną do nazwania aurę muzyczno-poetyckiej magii.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków